Witajcie.
Moje zatoki nie bardzo chcą odpuścić i wyszywanie niezmiernie mnie męczy więc po półgodzinie muszę niestety odłożyć tamborek. Mam zatem nieco więcej czasu na inne przyjemności. Na przykład na czytanie i pisanie, bo co dziwne od tych czynności tak mnie oczy nie bolą. Postanowiłam zrobić mały remanent w swoich papierach (w powieściach i opowiadaniach które produkowałam od najmłodszych lat). Mam do tych utworów literackich ogromny sentyment, są częścią mnie, taką nieodłączną.
Pragnę się z wami podzielić tą romantyczną i nieco naiwną częścią mojej duszy. Opowiadanie nie jest długie i trochę naiwne ale bardzo mi bliskie. Chętnych zapraszam do lektury i proszę o jakieś słowo na temat odbioru. Czy się podobały czy nie... czy miło się czytało, czy było nudne.
Ponieważ jak sam tytuł zapowiada jest to opowiadanie związane z ptakami to na końcu zapraszam do oglądania zdjęć mojego autorstwa.
**********************************************************************************
MOJE
SIKORKI
Elżbieta przez
miejski park nad stawem przechodziła codziennie i to co najmniej dwa
razy. I to od wielu lat. Tędy prowadziła najkrótsza droga do
szkoły podstawowej, do której uczęszczała oraz do gmachu głównego
jej uczelni, na którą się dostała dwa lata temu. Jedynie podczas
nauki w liceum nie miała okazji tak często odwiedzać lubianego
parku.
Jednakże jako dziecko i
nastolatka nie zwracała uwagi na urodę i piękno tego zakątka,
zbyt pochłonięta przyziemnymi sprawami takimi jak odrobione bądź
nie zadanie domowe, sprawdzian czy kartkówka. Dopiero w ósmej
klasie park nabrał dla niej innego znaczenia. A to za sprawą
Adriana.
Miała niecałe piętnaście
lat i była niepoprawną romantyczką. Czytywała romantyczne
opowieści, snuła marzenia i fantazje i księciu na niekoniecznie
białym koniu. I książę, co prawda bez konia, ale się pojawił.
Wracała do domu ze szkoły i oczywiście marzyła. Późna jesień
ogarnęła i ją swoją melancholią. Słońce jeszcze grzało, a
barwne liście rozweselały krajobraz. Postanowiła nazbierać
najładniejszych liści by przyozdobić w pokoju zasłony i firanki.
Czerwono żółte liście jaworu, złociste buku, brązowe i
karminowe dębów… orgia barw pochłonęła Elżbietę. Były takie
piękne w chwili swojej śmierci… oddawały tym hołd minionemu już
latu.
W pewnej chwili dziewczyna
usłyszała świergot i spojrzała na krzew. Na gałązce siedziała
śliczna sikorka z niebieską główką i szczebiotała wesoło.
Chwilę poskakała z gałązki na gałązkę i pofrunęła.
Dziewczyna popatrzyła za nią i zaskoczona spostrzegła, że ptaszek
wylądował na dłoni młodego mężczyzny. Około
dwudziestoczteroletni mężczyzna w jasno brązowym płaszczu na
wyciągniętej dłoni miał wysypane ziarno i okruszki. Co rusz
podlatywał do niego jakiś skrzydlaty mieszkaniec parku i częstował
się. Ela była zachwycona i zdziwiona. One się go w ogóle nie
bały. Przylatywały, siadały i wcale im nie przeszkadzało to jak
do nich przemawiał. Nie słyszała, co prawda tego, co mówił, ale
była pewna, że słowa są ciepłe, a głos ma miękki, aksamitny i
spokojny. Tak jak włosy, które jakby nie mogły się zdecydować
czy chcą być kasztanowe czy miedziane. Lekko lśniły w słońcu.
Nie mogła dostrzec koloru oczu, ale na pewno były jasne. Zresztą w
ogóle uznała, że był nieprzeciętnie przystojny i piękny, gdy
tak spokojnie i dostojnie stał z wyciągnięta dłonią i delikatnie
się uśmiechał do sikor.
Westchnęła cicho i usiadła
na ławce. Nie mogła od niego oderwać wzroku. Miał w sobie coś
magnetyzującego, coś co nie pozwalało jej wrócić do domu tak po
prostu, w tej chwili. Patrzenie na niego sprawiało jej przyjemność.
Po kilkunastu minutach ptasi
przyjaciel zakończył karmienie, otrzepał dłonie i odszedł
nieśpiesznie. Odprowadziła go wzrokiem i z rozczarowaniem na twarzy
podniosła się z ławeczki. W domu pierwsze, co uczyniła to
otworzyła swój pamiętnik i zapisała w nim najpierw kilka krótkich
zdań dotyczących zdarzeń w szkole, po czym rozpisała się na
temat „przyjaciela sikorek” jak nazwała mężczyznę z parku.
Następnego dnia rano, idąc do szkoły rozglądała się za min, ale
nigdzie go nie zobaczyła. Za to w drodze powrotnej natknęła się
na swoje go „ przyjaciela sikorek”. Był w tym samym płaszczu,
stał w tym samym miejscu i tak samo się uśmiechał.
Elżbieta popatrzyła na
zegarek. Była piętnasta. Wczoraj dokładnie o tej samej porze
kończyła lekcje, więc mniej więcej o tej samej porze go
zobaczyła…
Od tego dnia starała się być
w parku o piętnastej by go spotkać. I nie zawiodła się, był
codziennie, niezmiennie w brązowym płaszczu karmił sikorki
niezależnie od pogody.
Mijały dni, tygodnie, a ona
przychodziła do parku by móc patrzeć jak on karmi ptaki. Już
dawno zdała sobie sprawę z tego, że jest w nim zakochana. Miała
piętnaście lat i pełne prawo do tego, aby się nieprzytomnie
zakochać w obcym mężczyźnie na podstawie tylko i wyłącznie
codziennych spotkań w parku, na których nie zamienili ani jednego
słowa. Zawładnął jej sercem i nawet nie zdawał sobie z tego
sprawy. Nie zwrócił przecież uwagi na drobniutką blondyneczkę o
szarych, dziecięcych oczach, która codziennie się mu przyglądała.
Był jej rycerzem, księciem na niekoniecznie białym koniu. Stał
się jej romantyczną niestety platoniczna, młodzieńczą miłością.
Każda strona w jej pamiętniku była zapisana tym, co do niego
czuła, co myślała i co zaobserwowała, a co miało ścisły
związek z nim. Bez przerwy tkwił w jej myślach, stając się
niemal symbolem. Pisała opowiadania, wiersze, piosenki dla niego. A
on…
On przychodził do parku nad
staw i karmił ptaki ziarnem.
Któregoś dnia przed Bożym
narodzeniem spacerowała z koleżankami po ogromnym centrum
handlowym. Wybierały prezenty i robiły zakupy, śmiały się i
plotkowały. Elżbieta zatrzymała się przed sklepem z męską
odzieżą.
- Chyba nie zamierzasz tam
wchodzić? – Spytała się Ania, koleżanka z ławki i najlepsza
przyjaciółka.
- Zamierzam…
- Ale, po co? –
Zainteresowała się inna z koleżanek. – Chcesz coś wybrać
tacie?
- Tu jest strasznie drogo. –
Dodała trzecia.
- Wiem.
Weszła do sklepu i zaczęła
oglądać męskie szaliki. Były bardzo drogie tak jak powiedziała
Marta, ale jej to nie przeszkadzało. Od kilku miesięcy zbierała na
prezent dla niego. Chciała w końcu podejść do mężczyzny swoich
marzeń, poznać go i… dać mu prezent gwiazdkowy. Bardzo jej się
spodobał jeden z szalików. Był ciemno oliwkowy i kolor ten
niezwykle pasował do płaszcza, jaki nadal nosił jej ukochany. Był
miękki i miły w dotyku. Nie zastanawiała się długo. Wybrała ten
i kupiła. Wydając na ten kawałek ciepłej tkaniny tak dużą sumę
pieniędzy czuła jedynie radość i podniecenie.
- Dla taty?
- Nie… Dla niego…
Zauważyłam, że niema szalika i musi mu być zimno jak wieje wiatr.
Ania była wtajemniczona i
tylko głęboko westchnęła. Elżbieta przycisnęła do serca
zapakowany szalik i z uśmiechem towarzyszyła koleżankom w dalszych
zakupach. W pewnej chwili stanęła raptownie. Kilka metrów od niej,
przed wystawą sklepu z biżuterią stał on. Nie uśmiechał się,
był zamyślony. Lecz po pewnym czasie zdecydowanym krokiem wszedł
do środka i bez większego wybierania kupił coś. Co to było nie
wiedziała niestety. Ale nareszcie zobaczyła, że oczy ma
niebieskie...
Koleżanki też się
zatrzymały i popatrzyły na nią ponaglająco. On wyszedł, znacznie
już wolniej, z ciepłym uśmiechem na wargach i aksamitnym
pudełeczkiem w dłoni.
- Adrian! Gdzie ty znikasz? –
Podbiegła do niego jakaś brązowowłosa dziewczyna i zawiesiła się
na ramieniu.
Elżbieta poczuła jak w
oczach pojawiają jej się łzy i powoli przekraczają granicę rzęs
by w końcu spłynąć po policzkach. Obraz jej się zamazał, ale
wcale to nie pomogło, że nie wiedziała jak się oddala jej „
przyjaciel sikorek” z tą brunetką uwieszoną na ramieniu. Miał
więc dziewczynę… nie był sam… był, więc niedostępny dla
niej i … miał na imię Adrian.
Ciężko przeżyła to
zdarzenie. Czuła się strasznie opuszczona i samotna. Nie przestała
przychodzić do parku, mimo iż miała taki zamiar. Nadal siadała na
tej samej ławce pod brzozą i patrzyła jak przychodzi by nakarmić
ptaki. W brązowym płaszczu i bez szalika.
Nie dała mu kupionego
prezentu i nie podeszła do niego. Pozostała z boku, była tylko
obserwatorem.
Aż pewnego dnia to on się
nie pojawił o normalnej porze. Czekała godzinę i wróciła do
domu. Następnego dnia też nie przyszedł i tylko przyzwyczajone do
godziny karmienia sikorki skakały po gałązkach pobliskich krzewów.
Może zachorował… w końcu nie nosił szalika przez całą zimę,
to musiało się zemścić. Ale niestety „przyjaciel sikorek”,
Adrian już nie przyszedł do końca roku szkolnego. A podczas
wakacji nie było jej w mieście i nie miała okazji sprawdzić czy
nie przychodzi może ponownie. Jak poszła do liceum jej droga do
szkoły nie przebiegała już przez park, ale jak miała tylko czas i
okazję to szła do parku nad staw i siadała na ławce pod brzozą i
czekała, jeśli tylko mogła to przez godzinę, od piętnastej do
szesnastej? Niestety ani razu go nie spotkała. Sikorki też
przestały przylatywać w to miejsce tak jak robiły to rok temu
jeszcze.
Adrian, mimo, iż zniknął z
parku nie zniknął z jej serca i myśli. Nadal go kochała i
zastanawiała się, co było przyczyną jego zniknięcia. Najczęściej
przychodziła jej do głowy myśl, że on się ożenił z tą
brunetka i nie miał czasu na karmienie sikorek w parku. Płakała,
kiedy o tym myślała, nie chciała, aby tak było. Chciała, aby on
wyjechał gdzieś i wrócił do niej i do sikorek.
Cztery lata liceum minęły
szybko dla Elżbiety. Nowe koleżanki, nowi koledzy, przyjaciele. Ale
żadnej miłości. Poszła na studia, na polonistykę gdyż kochała
literaturę. I jej droga na zajęcia znów przebiegała przez park,
To jej przypomniało stare czasy, gdy leciała na ósmą do szkoły
podstawowej. Odświeżyło też wspomnienie o Adrianie. Nigdy go nie
zapomniała, chociaż nieco przybladł jego wizerunek w jej pamięci.
Studia dawały jej dużo
radości i satysfakcji. Przerwy między zajęciami spędzała w parku
na tej samej ławce pod brzozą i podświadomie liczyła, że kiedyś
znów zobaczy brązowy płaszcz, kasztanowo miedziane włosy i
wyciągniętą dłoń z ziarnem. Czasem jej się nawet wydawało, że
go widzi, ale zawsze się okazywało, że to inny mężczyzna w
podobnym płaszczu. No cóż… co ona sobie wyobrażała, przecież
minęło już sześć lat. Ostatni raz widziała go w marcu w ósmej
klasie, a teraz był początek października, a ona na trzecim roku
studiów. Chyba powinna w końcu o nim zapomnieć.. Ale jakoś nie
mogła.
Ostatniego dnia października
siedziała na swojej ławce i czytała książkę, o której musiała
napisać recenzję. Było wyjątkowo ciepło i świeciło słońce.
Złota Polska jesień, pomyślała jak rano wychodziła na zajęcia.
Pogoda wprost idealna na to by odpocząć w parku. Lub się pouczyć,
co też czyniła. Książka była interesująca i ją naprawdę
wciągnęła. Mimo to kątem oka dostrzegła postać mężczyzny
stojącego nieopodal. Obok niego siedział pies. Elżbieta bardzo
lubiła psy, więc popatrzyła w tamtą stronę. Śliczny wilczur
siedział tuż przy właścicielu ubranym w popielaty, dobrze
skrojony płaszcz z postawionym kołnierzem. Chciała już wrócić
do lektury, gdy nagle dostrzegła dłoń mężczyzny. Wyciągnięta
przed siebie wnętrzem do góry, a na niej ziarno…
Serce jej na chwilę zamarło
a potem zaczęła bić jak szalone. To on! To Adrian!
Zamknęła książkę i z
szerokim uśmiechem wstała. Tak, to on! Miał ciemne okulary, więc
nie widziała oczu, ale to nie przeszkadzało jej w rozpoznaniu
ukochanego sprzed lat. Zbliżyła się. On spokojnie czekał aż
przyleci jakaś sikorka, ale żadna nie podlatywała i nie siadała
na dłoni.
- Boją się psa, nie
przylecą. – Powiedziała przepełniona radością.
- Tak… ale niestety nie mogę
bez niego przyjść tutaj… ani nigdzie indziej… - Odparł cicho i
spokojnie odwracając do niej swoją twarz.
Uśmiech zamarł jej na
ustach. Wiedziała już, czemu nosił ciemne okulary i co robił u
jego boku ten owczarek.
Adrian był niewidomy, a
raczej ociemniały w wyniku jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. Znów
poczuła wilgoć w oczach i ból w sercu. Nie wiedziała, co powinna
powiedzieć bądź uczynić. Czuła się przytłoczona tym odkryciem.
Pomógł jej pies Adriana, który właśnie cicho zaskomlił.
- A jak się nazywa to śliczne
stworzenie? – Zapytała najsłodziej jak tylko umiała i ukucnęła
przy psie, aby go pogłaskać.
- Ceren. Nie gryzie i jest
bardzo przyjacielski. – Odpowiedział tak samo uprzejmie i też
pogłaskał psa. Rozsypał trzymane ziarno po ziemi i otrzepał dłoń.
– Dziś już na pewno nie przyjdą do mnie moje sikorki. A kiedyś
tak chętnie przylatywały.
- Nauczą się… jeszcze
przylecą, na pewno. Proszę nie rezygnować.
Uśmiechnął się wtedy do
niej tak ciepło i miło. Poczuła, że byłaby w stanie uczynić dla
niego wszystko. I głos miał dokładnie tak aksamitny i miękki jak
myślała sześć lat temu.
Nie znała się na ptakach i
nie wiedziała jak długo żyją sikorki ani czy się potrafią
przyzwyczaić do człowieka z psem. Ale powiedziała mu to gdyż
pragnęła go jeszcze raz spotkać. Teraz mogła spokojnie i bez
wątpliwości bliżej się z Adrianem zaznajomić. Nie spostrzegła
bowiem na jego palcu obrączki.
Kilka dni później znów, tak
jak tego pragnęła go spotkała. Ceren pierwszy ją zlokalizował i
wesoło zamachał ogonem.
- Witam, znów się spotykamy.
– Przywitał się z nią nim zdążyła mu zdradzić swoja
obecność. Usłyszał ją?
- Dzień dobry… jak pan
mnie poznał?
- Po zapachu pani perfum… i
Ceren się ucieszył. Bardzo panią polubił jak ostatnio go pani
wypieściła… to ogromny pieszczoch. – Odparł z uśmiechem.
Był taki radosny, jakby nie
zwracał uwagi na swoją ułomność.
- Ja też go bardzo polubiłam.
- Adrian jestem, bardzo mi
miło panią poznać. – Wyciągnął w jej kierunku dłoń.
Uścisnęła ją i poczuła jej miękkość i siłę.
- Elżbieta. Bardzo się
cieszę.
Poprowadziła go do swojej
ławki pod brzozą i głaszcząc ułożony na swoim kolanie pysk psa
rozpoczęła rozmowę. Spytała, czym się zajmuje i odwzajemniła
się odpowiedzią na to samo pytanie. Dowiedziała się, zatem, że
jest po biologii, a konkretnie po ornitologii i od dwóch lat pracuje
nad książką. Rozmowa płynęła im bardzo lekko i przyjemnie. Nie
odczuwali upływającego czasu. Elżbieta nie poszła na dwa wykłady
wieczorne, bo wolała spędzić ten czas na ławce w parku w
towarzystwie Adriana. Rozstali się przed siódmą wieczorem i
obiecali, że to nie ostatnie spotkanie.
W domu Elżbieta otworzyła
swój pamiętnik i zapisała w nim uczucia, jakie ją wypełniały. A
były to radość i szczęście oraz miłość. Czuła, że nabrała
wiatru w żagle. Poznała go bliżej i z każdym nowym słowem, jakie
wypowiadał czuła, że jest jej droższy i droższy. Znów czuła
się jak nastolatka.
Spotykali się kilka razy w
tygodniu, ona nie zawsze mogła być w parku o ich porze z powodu
zajęć, ale jak tylko mogła to była i zawsze tak samo się
cieszyła na te spotkania. Spacerowali po parku i mieście, siadywali
w kawiarenkach. Kiedyś Adrian zaprosił ją do filharmonii na
koncert. Przyszedł ubrany w biały garnitur i prezentował się
wspaniale. Był bez psa, ale miał białą laskę, co w tej sytuacji
było i odpowiednie i wyglądało naprawdę dobrze. Zwłaszcza jak
stał nonszalancko oparty obiema dłońmi o nią. Ona sama miała na
sobie nieskomplikowaną bordową sukienkę z lekkiego materiału.
Kiedy do niego podeszła położył jej dłoń na ramieniu i lekko,
dotykając zaledwie opuszkami palców zjechał w duł aż dotknął
dłoni. Uniósł ją do ust i złożył szarmancki pocałunek.
- Nie mogę tego ocenić na
podstawie obserwacji, ale jestem przekonany, że wyglądasz pięknie.
- Dziękuję… A ty wyglądasz
wspaniale.
Ujął ją pod ramie i
pozwolił, aby poprowadziła do sali koncertowej. Muzyka była
piękna, nastrojowa i romantyczna. Czuła się szczęśliwa siedząc
obok tego mężczyzny i trzymając jego dłoń w swojej. Marzyła
przecież o tym tyle lat.
Po koncercie zaprosił ją na
kolację i nie potrafiła mu odmówić, nie chciała tego robić
zresztą.
Na dworze było zimno.
Rozpoczynała się druga połowa grudnia, był wieczór i miasto
tętniło życiem gotując się do świąt.
- Z pewnością jest ci zimno.
– Rzekł po kilku krokach – Masz taką cienką sukienkę pod
płaszczem, a i on do najcieplejszych nie należy…
Chciała zaprzeczyć, ale nie
zdążyła. Jego popielaty płaszcz już otulał jej ramiona. Och,
gdyby tylko mógł zobaczyć teraz jej oczy. Dostrzegłby w nich samą
miłość, troskę i uwielbienie. Objął ją, a ona się do niego
przytuliła i razem skierowali się do restauracji. Tam przy lekkiej
kolacji w miłej atmosferze rozmawiali o koncercie. W pewnym momencie
Adrian zakaszlał dyskretnie.
- To dla tego, że dałeś mi
swój płaszcz. – Żaliła się zmartwiona.
- To nic takiego. –
Zaprzeczył z rozbrajającym uśmiechem. – Wolę już trochę
pokasłać niż mieć świadomość, że tobie jest zimno…
- Adrianie…
Boże jak ona go kochała.
- A co się stało z twoim
brązowym płaszczem? – Zapytała w pewnym momencie. Uniósł głowę
znad talerza.
- Brązowy płaszcz…-
Powtórzył zdziwiony. – Od wielu lat go nie noszę. Skąd wiesz?
- Widywałam cię dawno temu
jak karmiłeś sikorki w tym samym miejscu. – Czuła się trochę
niezręcznie. Nie wiedziała czy powinna mu powiedzieć, co czuła do
niego i co czuje nadal.
Adrian tym czasem zmarszczył
brwi i coś sobie usiłował przypomnieć. Odłożył sztućce i
wytarłszy ręce w serwetkę sięgnął do swojej szyi. Zdjął z
niej złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie ptasiego pióra.
Ułożył go sobie na dłoni i uśmiechnął się do siebie. Patrzyła
na łańcuszek i jego palec pieszczący piórko.
- Sześć lat temu go kupiłem.
Widywałem wtedy w parku śliczną dziewczynę. Była bardzo młoda i
się obawiałem, że uzna mnie za starucha jak ją zaczepię. Przed
świętami postanowiłem, że jej go dam.
Urwał na chwilę i widać
było, że jest myślami przy tamtej dziewczynie.
- Miała złociste włosy i
duże, szare, piękne oczy. Siedziała zawsze o tej samej porze na
tej samej ławce pod brzozą… na tej samej, co my siadamy Elu… -
Ujął jej dłoń w swoją i położył łańcuszek na niej. - Ale
nie dałem go… stchórzyłem. Przestraszył mnie jej wiek. Była
chyba dziesięć lat młodsza ode mnie.
- Dziewięć Adrianie. –
Głos jej się trząsł ze wzruszenia.
- Tak, dziewięć…
przychodziłem codziennie karmiłem sikorki, moje sikorki, a
przychodziłem dla niej. Pamiętam, jak kupiłem ten łańcuszek,
moja siostra, która była wtedy ze mną strasznie chciała się
dowiedzieć, dla kogo to…
- A więc to była twoja
siostra? – Oczy Elżbiety były szeroko otwarte. Jego siostra…
jego rodzona siostra…
- Tak, to też wiesz?
- Widziałam cię wtedy.
Myślałam… - Zasłoniła twarz dłońmi bo czuła jak policzki
stają się wilgotne od łez.
- Elu, co się stało?
Spojrzała na niego.
- Ja wtedy kupiłam dla ciebie
ciemno oliwkowy szalik, bo nie nosiłeś i się bałam, że się
przeziębisz. A jak ją zobaczyłam to… to…
Dotknął jej twarzy i
pogłaskał po policzku.
- I myślałaś, że to moja
dziewczyna?
Rozpłakała się.
- Tak…
Wstał i podszedł do niej,
przytulił klęcząc i szepnął cicho by nie płakała.
- Ja się wtedy w tobie tak
zakochałam, przychodziłam tam by na ciebie patrzeć.
- Elu… słonko moje, czy co
roku zbierałaś jesienne liście?
A więc ja widział wtedy. Też
ją widział i…
- Zadurzyłem się w drobnej
blondyneczce, która zbierała w parku liście, a pokochałem
wspaniałą studentkę polonistyki, która podeszła do mnie sześć
lat później. Tak żałuję, że nie mogę spojrzeć w twoje szare,
piękne oczy… ale obraz twój z bukietem liści na zawsze został w
moim sercu… kocham cię Elżbieto.
Przytuliła się do niego i
odnalazła jego usta. Nie potrzebowali wzroku by dać sobie miłość.
- Masz jeszcze ten szalik? Bo
nie chciałbym się rozchorować tuż przed naszą podróżą
poślubną…
*****************************************************************************
To jest sikora bogatka
A to sikora modra - zwana modraszkąA tu moje ulubione sikorki ubogie nazywane czasem szarytkami.
Ja też uwielbiam sikorki :D
OdpowiedzUsuńPOZDRÓWKI ciepłe ślę :)))
No wiec tak:) Zazdroszczę Ci wyobraźni. Jesteś trochę jak moja idolka Ania z Zielonego Wzgórza :) Fabuła fajna, opowiadanie nie jest nudne, ale zależy co kto lubi. Jest ono takie spokojne i romantyczne. Ja romantyczką nie jestem więc dla mnie za spokojne:) Talent pisarski na pewno masz, to nie ulega wątpliwości :) Ja jedyne w opowiadaniu poprawiłabym kilka błędów, które rzuciły mi się w oko ( ale to pewnie dlatego, że jestem niedoszłą) polonistką;) Parę stylistycznych zwrotów, powtórzenia i ortograficzny jeden malutki. Mam nadzieję, że się nie gniewasz za szczerość. A zdjęcia sikorek są boskie!
OdpowiedzUsuńOch, jakże bym się mogła gniewać. przecież właśnie na takich słowach mi zależało. co do błędów to wiem, że są, jestem straszna z ortografii ( chociaż nie mam żadnych papierów). Fakt, że to opowiadanie jest bardzo "malinowe", ale na początek chciałam coś spokojnego przedstawić. W większości moich historii nie jest tak sielankowo. Ale one są raczej za długie na przedstawianie tu na blogu.
UsuńJeszcze raz dziękuję za słowa konstruktywnej krytyki. Pozdrawiam.
Hej powiem tak, opowieść bardzo fajna, ale ma inny klimat niż ta o nornicy, inny styl pisarski. Tamten podobał mi się bardziej, mam nadzieje że sie nie pogniewasz za słowa. Nie jest zła ta opowieść ale czegoś jej brak i to coś miła ta opowieść o nornicy.
OdpowiedzUsuńWitam. Opowieść o nornicy była wspomnieniem z przed kilku miesięcy. Nie miała w sobie nic fabularnego. A to jest moje opowiadanie które napisałam jakieś 10 lat temu jako romantyczna studentka.
OdpowiedzUsuńOczywiście że się nie gniewam, ja się nigdy nie gniewam za szczere słowa chyba że są wybitnie niekulturalne i mają na celu zranić i dopiec. Pozdrawiam.
Roślin to ja tak bardzo nie kocham, ale jak widzę fotografię ptaków - to serce zaczyna mi bić szybciej, od razu kombinuję jak to zamknąć kompozycję w kółeczko albo owal.... i tak patrzę, ze te Twoje ptaki to by mi pasowały na naszyjnik !
OdpowiedzUsuń