Dziś opowiem wam historię o ziszczeniu jednego z moich odwiecznych marzeń. Jako dziecko bardzo kochające wszystkie zwierzęta uwielbiałam też konie i od dziecka chciałam mieć konia i jeździć na koniu. Z racji, że nie jest to tania rozrywka to nie mogłam sobie na nią pozwolić aż do czasu studiów.
A to dla tego, że jedna ze szkółek na Grobli podpisała z ówczesna Akademią Rolniczą jakąś umowę i studenci mogli jeździć w ramach WF przez semestr za niewielkie w sumie pieniądze. Może jestem w błędzie ale pół roku jazd po półtorej godziny raz w tygodniu za 250 zł to chyba niewiele.
Jak dowiedziałam się o tej możliwości to normalnie oszalałam z radości jako że alternatywą było pływanie a ja za żadne skarby nie pokazałbym się w stroju kąpielowym kolegom i koleżankom z roku (wspominałam kiedyś, że byłam strasznie zakompleksiona). Wody się nie boję, kartę pływacką wyrobiłam jeszcze w podstawówce i nawet brałam udział w zawodach.
Na pierwszym spotkaniu poznałam naszego instruktora Jacka, wspaniałego psa razy owczarek niemiecki o imieniu Hektor, jackowego ogiera o wymownym imieniu Bagnet i resztę koni.
Mnie przydzielono na pierwszą lekcję najniższego konika z całej stadniny - czarnego Promyka. Promyk okazał się bardzo ułożonym koniem i świetnie się z nim dogadywałam. Poza tym, że jak mu czyściłam kopyto przedniej nogi to mnie złapał za warkocza a jak walczyłam z tylnym to przyłożył ogonem po twarzy. Szramę miałam przez kilka dni, a bolało jak smagnięcie batem. Zapomniałam wspomnieć, że jestem raczej nikczemnego wzrostu 155cm i dla tego dostałam tego małego konia o dowcipnym usposobieniu. Ale jak już siedziałam na grzbiecie to dobrze się słuchał i nie był krnąbrny.
Natomiast krnąbrna była Zorza- siwa klaczka, która mnie poniosła na jednej z lekcji w terenie do galopu a kiedy się zatrzymała to moja broda znalazła się miedzy jej uszami i pokochałam życie. Innego razu zamiast jechać za innymi naokoło zagajnika to wpuściła mnie prosto w ten las i gałęzie i za nic nie chciała wrócić tylko zaczęła się bezczelnie paść - wredna baba.
Jeszcze wredniejsza była większa już Wendetta - gniada klacz uparta jak osioł. Ja chcę żeby ona do kłusa, a ona sobie spacerek urządza. Jak ja tęskniłam za Promykiem, a niechby mnie tym ogonem otrzaskał ile wlezie...
Najbardziej mnie zaskoczył Jacek jak któregoś razu przydzielił mi Karinę - wielką klacz Śląską - Zimnokrwisty koń pociągowy.
Pytam się go czy on poważnie mówi a on, że jak najpoważniej. I tu ważny jest mój wzrost. Otóż ja mam 155cm a Karina w kłębie jakieś 180cm. Zatem moja zacna doopka miał się znaleźć jakimś cudem o 25 cm powyżej czubka mojej głowy i właśnie to wydawało mi się niewykonalne. Ale problem ze wzrostem zaczął się jeszcze zanim zabrałam się za wsiadanie. A mianowicie kiedy miałam założyć Karince ogłowie ona przekornie podniosła łeb i nie było mocnych bym sięgnęła nawet jej chrapy. Jacek się zlitował, zapanował nad złośliwym koniem co kpił z moich gabarytów, założył uzdę i siodło bo tego też bym nie dała rady a potem po kilku obśmianych próbach samodzielnego dostania się na siodła - podsadził łaskawie. Ale jak się siedziało na tym wielkim koniu - jak na fotelu. A nawet nie rzucało tak jak na mniejszych... i znów zatęskniła za Promykiem.
No i na jednych z ostatnich zajęć Jacek mówi - Idź zdejmij Promyka z pastwiska i na padok. No to ja idę i już jestem na łące pełnej koni a tu.... Dwa czarne konie. A był tylko jeden, wiem że coś mówili o nowym koniu - Kokainie. I teraz problem, który to Promyk. Chodzę, wołam, zagaduję i nic, nie wiem. Wracam do Jacka i się pytam który to Promyk bo są dwa czarne i ja nie wiem. Ten się na mnie popatrzył jak na ostatnią stukniętą i pyta jak się nazywa ten drugi. No to ja że Kokaina.
A on, że jak Kokaina to chyba klacz, a Promyk to wałach. I czy ja już nie umiem odróżnić chłopca od dziewczynki z nadmiaru nauki przed egzaminami? Że studenci podczas sesji głupieją zupełnie. Wróciłam zawstydzona na pastwisko i zajrzałam pierwszemu czarnemu między nogi - po raz pierwszy zobaczyłam małe wymiona klaczy - zatem to Kokaina. Zabrałam drugiego i znów świetnie mi się jeździło na Promyczku.
Ot takie mi się wspomniało zdarzenie jak podziwiałam te śliczne łaciate i izabelowate koniki podczas wycieczki do Radkowa z mężem. O wycieczce napiszę kiedy indziej bo ciekawa bardzo była.
Miłego tygodnia życzę.
Bardzo lubie takie wspominki, są mile, ciepłe i takie do serca. Nawet rozumiem Twoje rozterki dotyczace wzrostu, bo sama mam 157 cm i wiele z tym zwiazanych zdarzeń. Pozdrawiam :)))
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moje spontanicznie ujawnione wspomnienie jednego z najbardziej emocjonalnych przeżyć spodobało się i Tobie. Miło mi niezmiernie.
UsuńFajna sprawa umieć jeździć konno, to też moje małe marzenie. Ale przy moim jeszcze mniejszym wzroście niż Twój, miałabym nie złe problemy hihihi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A kto powiedział, że ja umiem.... przez pół roku to może i nauczyłam się wsiadać i zsiadać a ruszał i tak kiedy reszta ruszała...
UsuńTez mi sie kiedys przydarzylo:
OdpowiedzUsuńhttp://swiattodzungla.blogspot.de/2013/08/konie.html
Jakos jednak nie zarazilam sie miloscia do koni i na tej jedynej przygodzie sie zakonczylo. :)
Po tej jednej to już nie miałam okazji pojeździć..
UsuńŚwietne wspomnienia! A Twój wzost raczej działa na plus, przecież każdy dżokej powinien być niskiego wzrostu. Też kiedyś próbowałam uczyć się jazdy konnej... próbowałam, ale skończyło się na umiejętności siedzenia w siodle i zgrania się z koniem;) Nie była to żadna profesjonalna szkółka, ot lekarz(były wojskowy) udzielał lekcji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
No tam zaraz dżokej... co go koń do lasu wiezie... No u mnie się też tak skończyło, dziś nie wiem czy bym sama wsiadła... siły trzeba jednak nie?
UsuńFajne miałaś przygody :)
OdpowiedzUsuńMoja córka kocha konie od malucha...po męża to chyba odziedziczyła, bo on też pasjonat ;)
Co do wzrostu to też mam 155 cm i do koni podchodzę z pewna rezerwą...są stanowczo za duże jak na moje gabaryty.
Są duże ale są też delikatne moim zdaniem. Fajne maja pyski i oczy.
UsuńKonie podziwiam, maja w sobie piękno. Ale nie jeżdżę na koniach, nawet nie mam zamiaru. Myśle, że trzeba konia rozumieć, żeby wspólnie spędzać czas :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Zgadzam się w pełni z Tobą, zrozumieć trzeba i chcieć. Ale też to są cwaniaki i wiedzą kiedy mogą sobie pozwolić na więcej a kiedy nie.
Usuńciesz się - jesteś wyższa ode mnie i co do pyska konia nie zajrzę; ubawiłam się Twoją opowieścią, ale i popłakałam do łez
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że te łzy to ze śmiechu.
UsuńWitaj Klubie Niskopiennych, też mam 155 cm i nigdy z tego powodu nie miałam kompleksów. Mogłam założyć buty na wysokich obcasach - dziś to niemożliwe nogi bolą.
OdpowiedzUsuńNie miałam styczności z końmi, a Twoja opowieść jest zabawna.
Pozdrawiam Ania
Oj też keidyś uwielbiała szpile po niebo ale już teraz to tylko na chwilę jakiś delikatne obcasiki bo nogi nie dają rady - postawiłam na wygodę i zdrowie.
Usuńfajna historia - bardzo rozweselająca :)
OdpowiedzUsuńteż próbowałam kiedyś jeździć na koniach, niestety koszty mnie trochę przeraziły...
No mnie też zniechęcają ale wtedy to się na prawdę opłacało a mogłam spełnić marzenie.
Usuńdwa razy jezdiłam w swym życiu na koniu do tego bez siodła... nadal wiem ja po takiej przejażdżce dupsko boli... hihi
OdpowiedzUsuńZapewniam, że po pierwszej jeździe w siodle jak zsiadłam to się kolana pode mną ugięły a tyłek bolał do następnej jazdy a po następnej do kolejnej...
UsuńPiękne konie! I jak Ci fajnie że miałaś okazje tak z bliska poznać te zwierzęta :)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak niesamowicie się czułam nie siedząc na grzbiecie tylko prowadząc konia obok siebie i będąc blisko jego pyska.
UsuńTo i ja melduję swoje 155 :-)
OdpowiedzUsuńW minioną niedzielę byłam odwiedzić koniki polskie... Gabaryty właściwe :-) Zaprzyjaźnię się z nimi na dłużej :-)
Super, to są na prawdę pobudzające jakieś struny w duszy zwierzęta.
UsuńKoń to zdecydowanie piękne zwierzę. Aż wstyd się przyznać, ale ja pierwszy raz głaskałam konia miesiąc temu!!! Byłam z podopiecznymi na hipoterapii. I rozumiałam ich strach, bo sama jednak trochę się bałam tak dużego zwierzęcia ;)
OdpowiedzUsuńWzbudza szacunek bo to większe niż kot ale i miłość bo mimo tej wielkości takie powolne człowiekowi.
UsuńI te kochające oczy! Nie dziwię się, że jak ktoś ma możliwość, to spędza z końmi każdą wolną chwilę ;)
UsuńKonie są urocze. Mają takie mięciutkie pyski, aksamitne, do miziania. :)
OdpowiedzUsuńKiedyś miałam okazję trochę pojeździć. Świetna sprawa. :)
Wielka szkoda, że nie możesz oprócz kotów mieć jeszcze kilku koników. Z JolkąM byście się dogadały i założyły jakąś stadninę. Wtedy możecie mnie adoptować. Mogę sprzątać kuwety, głaskać koniki i robić zdjęcia. Ech, byłoby bosko :)
OdpowiedzUsuńOoo.. moja wielka miłość (po kotach rzecz jasna). Całe dzieciństwo w siodle i w stajni z taczką :D (obozy). Pozazdrościłam!!
OdpowiedzUsuńPodziwiam konie,są piękne i mądre,ale po pewnym przezyciu w dzieciństwie boję się podejśc blisko. Piękne fotki!
OdpowiedzUsuńCzy Wisła znalazła nowy dom?
Chyba jeszcze nie, niestety.
UsuńPiękne koniki :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że udało się spełnić marzenie z dzieciństwa:)
OdpowiedzUsuńUśmiałam się na końcu:)tak to już jest ale fajnie,że spełniłaś marzenie ja też bym tak chciała przemierzać pola i lasy na koniu:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTeż zawsze marzyłam o jeździe konno, ale jak na złość nigdzie nie było stadniny, a teraz na starość, mam ją pod nosem :) i mam nadzieję że od kwietnia się zapiszę :)
OdpowiedzUsuń