Witam najserdeczniej. Bardzo się cieszę, że podobają wam się dzieła mojej znajomej Marii. Wiem, że jest jej niezmiernie miło, iż spotkały się z tak dobrym odbiorem.
Ja sama, ostatnie dwa tygodnie z hakiem - przespałam. Przyznaję się absolutnie bez bicia, spałam niemal całe dnie i noce z przerwami na pracę zawodową. No czasem tak jest i nie da się z tym wygrać. Z tego moje spania niewiele wyszło ale jednak coś się wyskrobało zatem...
Trochę czasu minęło od ostatniej publikacji moich pisadełek.
"Mruczący Anioł" odc 4.
Marianna powoli się
uspokajała po nieoczekiwanym i niemiłym spotkaniu z natrętem.
Zupełnie nie potrafiła zrozumieć o co mu tak naprawdę chodziło.
Kilka minut trwało nim jej oddech i tętno powróciły do normy.
Ponownie ustawiła aparat na statywie i wycelowała w jej zdaniem
najodpowiedniejsze miejsce. Teraz wystarczyło tylko naprawdę
cichutko i spokojnie czekać. Pan Piotr skarżył się na
karczowniki, zatem spodziewała się tych właśnie gryzoni. Co o
nich wie? Że są powszechne w całym kraju, wielkości szczura ale o
futerku barwy uzależnionej od występowania. I tak z tego co
pamiętała to tu na zachodzie były one czarne lub czarnoszare na
grzbiecie i szare od spodu. Na wschodzie kraju karczowniki zazwyczaj
są szaro lub brunatnordzawe na grzbiecie. Ot, dla zwykłego zjadacza
chleba to taka spuchnięta mysz lub po prostu szczur z krótszym
pyszczkiem.
Ale Marianna kochała
gryzonie, wbrew temu jak są niecierpiane przez zdecydowaną
większość ludzi. A jej faworytami były nornice rude i myszy
zaroślowe. Zajmowały to samo środowisko i bardzo często
konkurowały ze sobą w swoich niszach. Na myśl o nornicach zrobiło
jej się ciepło i uśmiechnęła się do siebie.
Po ponad półtorej godzinie
siedzenia niemal bez ruchu, coś przywołało ją do rzeczywistości.
Na małym klepisku między kępami traw w odległości jakichś
pięciu metrów od niej mignął mały cień. Skupiła wzrok na tym
miejscu i ruszając się bardzo wolno i płynnie przesunęła
obiektyw tam gdzie przemknął cień. Nie musiała czekać długo gdy
drugi cień pojawił się w polu widzenia aparatu. Szybka reakcja i
kilka klatek uwiecznionych. Skorygowała parametry bezgłośnie i
zamarła.
Bury i krępy gryzoń siedział
na tylnych łapkach i paciorkowatymi oczkami wpatrywał się w
obiektyw. Po kilku sekundach zaczął się czyścić zawzięcie i
wtedy swobodniej mogła zrobić mu jeszcze kilka zdjęć. Opatrzności
przy tym dziękowała za to że rok temu rodzice i przyjaciółki
złożyli się na jej urodziny i jak dołożyła nieco swoich
oszczędności mogła zakupić wymarzony aparat nie zaciągając
żadnego kredytu. Dzięki temu teraz nie musiała się przejmować
tym, że łapki zwierzątka poruszają się w takim tempie, że
ludzkie oko tylko mgiełkę widzi. Jej aparat to wychwytywał. Była
tak szczęśliwa, jak dziecko znajdujące pod choinką wymarzoną
lalkę.
Światło było co prawda już
nieco ostre ale wcale jej to nie przeszkadzało, teraz nie
przeszkadzało, bo jeszcze rok temu, w starym aparacie nie miała
możliwości ustawienia parametrów tak by zniwelować w pewnym
stopniu tę niedogodność. Czuła się podekscytowana. Mogła
obserwować i uwieczniać karczownika w środowisku naturalnym
podczas porannej toalety. Jednak toaleta szybko się skończyła i
stworzonko napięło się odwracając błyskawicznie. W polu widzenia
pojawił się kolejny gryzoń. I rozpętało się małe gryzoniowe
piekiełko. Przybyły uniósł się na tylnych łapkach i zapiszczał,
a czyścioszek rzucił na niego.
Marianna zmniejszyła
ogniskową aby uwiecznić nieco szerszy plan i zaczęła robić
zdjęcia seryjnie. Samce były tak zajęte walką o terytorium, że
nie zwracały na nią uwagi. Ale to akurat było do przewidzenia, że
jeśli tylko gdzieś tu są i będą zajęte pilnowaniem terytorium i
zalotami to będzie miała pole do popisu. Z emocji aż zrobiło jej
się gorąco. Ale po chwili oba rozjuszone gryzonie gdzieś zniknęły
w trawach.
Kobieta siedziała jeszcze
przez dwie godziny i doszła do wniosku, że na dziś wystarczy. I
tak będzie miała co robić przez resztę dnia w domu. Trzeba
obrobić fotografie i napisać artykuł. Przez to co miała możliwość
obserwować zapomniała o incydencie z obcym. Zadowolona zebrała w
miarę dyskretnie swoje manele i radosnym krokiem ruszyła do
samochodu. Przez myśl jej przeszło, że może niekoniecznie powinna
się ograniczać tylko do fotografii, może powinna skorzystać
czasem z możliwości jakie daje aparat, a ponoć dawał całkiem
spore. Z tego to napisane na opakowaniu i w instrukcji to kręcił
filmy full HD. Tylko co z dźwiękiem? Nie ważne. Ma wspaniałą
relację w walk terytorialnych karczownika i jest prze-szczęśliwa.
Miała nadzieję, że już nic jej tego dnia nie zaskoczy.
Ale opatrzność miała inne
plany, o czym Marianna przekonała się zaraz jak tylko wyszła ze
szkółki na drogę gdzie zaparkowała samochód. Jak podeszła do
swojego auta ze zdziwieniem zobaczyła że na jego dachu siedzi
wielki kudłaty kot. Zatrzymała się przed autem i przyjrzała
zwierzęciu. Nie był to zwykły dachowiec lecz z całą pewnością
jeśli nie rasowy to przynajmniej wymieszany z jakąś rasą kot. I
był ze dwa razy większy od większości kotów domowych jakie miała
okazję widzieć. Siedział na środku dachu i intensywnie się jej
przyglądał. A oczy miał tak zielone jakby rosnąca wokół trawa
odbijała się w nich niczym w zwierciadle. I tak inteligentnie
patrzył, niczym mędrzec jakiś.
- No
witaj piękny – Powiedziała zachwycona urodą kota. - Co Cię do
mnie sprowadza przystojniaku? -Nie wiedziała czemu, ale była
pewna, że ten kot to kocur nie kocica.
Zwierzę nadal siedziało
niczym posąg i nawet nie mrugnęło. Marianna zaczęła czuć się
nieco nieswojo pod tym czujnym spojrzeniem. Rozejrzała się
niepewnie i nie stwierdziwszy niczyjej obecności podeszła do auta i
otworzyła je. Nawet dźwięk otwieranego zamka centralnego nie
spłoszył kocura. Dziewczyna wrzuciła siatkę maskującą za
przednie siedzenie, a torbę ze sprzętem fotograficznym położyła
na tylnym i zapięła pasem tak by przy ostrzejszym hamowaniu nie
uszkodziło się nic.
- No
i co, będziesz tak siedział na tym dachu aż ruszę? - Zapytała z
uśmiechem i pokręciła głową. Chwilę jeszcze patrzyła na kota
po czym wzruszyła ramionami i usiadła za kierownicą. Zapaliła
silnik i nasłuchiwała czy kot zeskoczył. Nic nie usłyszała więc
zerknęła w lusterka ale tam też nie zobaczyła kota. Otworzyła
szybę i wyjrzała. Nic. Powili ruszyła, wierząc, iż nie jest na
tyle głupi, by pozwolić się rozjechać. Szkoda byłoby tak
pięknego stworzenia.
Jadąc do domu na zmianę
myślała o swoich karczownikach i o pięknym kocie. Kiedy podjechała
pod dom, długą szeregówkę jeszcze z czasów poniemieckich
przeżyła największy szok tego dnia. Właśnie zamierzała wysiąść,
kiedy zerknęła w lusterko i zdrętwiała. W lusterku patrzyły na
nią zielone ślepia kudłatego kota. Zamknęła oczy i zacisnęła
powieki.
- Sen
mara, Bóg wiara – Szepnęła zaklęcie, które bardzo często
powtarzała jej babcia i otworzyła oczy. Nie patrzyła jednak w
lusterko tylko odwróciła jakby oczekiwała zabójcy na tylnym
siedzeniu.
- O
Boże i wszyscy święci w niebiosach! Jak to możliwe?! Jak ty się
tu dostałeś? - Kocur spokojnie leżał na siedzeniu i lekko
wachlował puszystym ogonem. A spojrzenie miał takie jakby pytał:
O co Ci chodzi?
Robert wrócił do domu i
musiał zmienić swoje plany. Nim dojechał zaczął czuć się
naprawdę źle. Jak wszedł do mieszkania, oblewały go już zimne
poty i miał dreszcze. A po mniej więcej godzinie pojawiły się
mdłości i w końcu ostre wymioty. Był w tak złym stanie, że nie
miał siły iść do łazienki i musiał wziąć ze sobą miskę na
pranie.
Gdzieś do jego świadomości
docierały niejasne dźwięki ale nie był w stanie rozróżnić ani
ich pochodzenia ani rodzaju. Może to były dźwięki z otoczenia, a
może z jego głowy. Majaczył i miał straszliwe halucynacje.
Widział rzeczy których jego wyobraźnia nie byłaby w stanie
stworzyć, przynajmniej tak mu się wydawało. Było mu przeraźliwie
zimno, wszędzie sypało śniegiem i wiał porywisty wiatr. Robert
szczękał zębami i telepał się jak w malarii. Walczył ze sztywną
od zimna i zamarzniętej wilgoci szmatą, która owinięta wokół
niego krępowała mu ruchy i dusiła. Chciał krzyczeć ale nie mógł,
tak miał ściśnięte gardło. Jego nozdrza wychwyciły straszliwy
fetor, czegoś co przypominało gnijące mięso i pleśń. Okazało
się, że to płachta która go więziła jest mokra ale nie od
śniegu czy deszczu, a od krwi. I on wiedział, że to nie była krew
ludzka. Wpadł w panikę i zaczął się konwulsyjnie szarpać, ale
ta śmierdząca ściera niczym żywa oplatała go i niewoliła.
Nagle usłyszał gardłowy
warkot. A śnieg niemal zasypał go już po usta. Dusił się. Kątem
oka dostrzegł olbrzymie i paskudne bezwłose zwierzę. Przypominało
wilka o skórze świni, ze szczeciną jedynie na karku jak u dzika.
Nabiegłe krwią ślepia z obłędem zeń wyzierającym przewiercały
go na wskroś. Z otwartej paszczy ciekła po żółtych zębiskach
cuchnąca, gęsta ślina. Zwierzę podchodziło do niego powoli lecz
sukcesywnie i Robert wiedział jak to się skończy. Nie mógł
oddychać bo śnieg zasypał mu już usta i częściowo dziurki od
nosa. A histeryczny krzyk uwiązł mu w gardle.
- Robert!
Na Boga, co ci jest, Robert, odpowiedz – Kobiecy głos nieśmiało
przebijał się do jego świadomości. - Słyszysz mnie? O Boże,
jest blady jak ściana... może trzeba po pogotowie zadzwonić?
Kiedy tylko Marianna
przekroczyła próg mieszkania doszedł ja podekscytowany głos Kasi.
- Kupiłam
pawia!
- Co?
- I
króliki mi się rozmnożyły, super nie?
Dziewczyna przez chwilę
trawiła wiadomość o pawiu oraz królikach i po chwili dotarło do
niej, że przyjaciółka mówi o grze internetowej w którą
ostatnimi dniami intensywnie grywa. A może to były dwie gry?
Mniejsza z tym.
- No
super, mam więc dla ciebie jeszcze jeden eksponat do tej menażerii.
- Powiedziała zatrzymując się na środku saloniku.
- A
co, złapałaś coś nie tylko w obiektyw? - Doszedł ją roześmiany
głos z pokoju obok.
- Sama
zobacz – Zachęciła ją i uniosła jedną brew czekając na
pojawienie się Kasi.
Nie musiała czekać długo,
Kaśka z natury wścibska była i niecierpliwa. Jak tylko wyłoniła
się ze swojego pokoju od razu zobaczyła „eksponat”. Oczy jej
urosły i zasłoniła dłońmi usta. Aha, zacznie piszczeć i
podskakiwać.
- Jejuńciu!
Jaki piękny! - Tak jak Marianna przewidziała, zaczęła piszczeć
z zachwytu ale podskoczyła tylko raz – Skąd go masz?
- Z
sadu.
- Ale
jak?
Rudowłosa doktorka od myszy
odłożyła swój sprzęt na podłogę w swojej sypialni i wróciła
z laptopem do saloniku. Usiadła na ulubionym fotelu i podparła
głowę ręką. Kaśka cały czas podlizywała się kotu, który
siedział na środku przejścia między kuchnią, a przedpokojem i
delikatnie wachlował końcówką puszystego ogona.
- Sama
w to nie wierzę – Zaczęła. Na prawdę nie wierzyła w to co się
stało. I w to, jak ten kot się zachowywał. Przecież jak wysiadła
z samochodu i otworzyła drzwi to po prostu sobie wyszedł z niego i
usiadł nieopodal czekając, aż ona wypakuje wszystkie swoje
szpargały. Następnie jak szkolony podreptał za nią do drzwi
wejściowych od budynku i prosto do jej mieszkania.
- Ale
czy on jest bezdomny? - Zaciekawiła się Kaśka jak wysłuchała
opowieści współlokatorki.
- Ty,
no wybacz ale on mi na zdziczałego bezdomnego nie wygląda. Spójrz
tylko na to futro, nawet stąd widzę, jak błyszczy.
Na te słowa ciemnowłosa bez
zastanowienia pogłaskała kota. Po chwili się wystraszyła, czy jej
nie drapnie, ale on tylko przymknął oczy i zamruczał gardłowo.
Zaczęła go więc delikatnie gładzić po łebku i drapać za
uszami. A on coraz głośniej mruczał.
- Jest
wspaniały. I wygląda na to, że oswojony.
- No
na to wygląda, ale i tak jutro wywieszę w okolicy sadu info, że
go znalazłam. Zrób mu jakąś fotkę jak już tak się
zaprzyjaźniliście. - Głos Marianny wskazywał na to, że coś jej
nie odpowiada, była zniecierpliwiona.
- Stało
się coś jeszcze? - Zapytała przyjaciółka, zatroskana wstając i
idąc po swój telefon.
- A
co? Mało Ci jeszcze?
- Nie,
ale coś mam wrażenie, że to nie koniec. No ustaw się ładnie –
Powiedziała do kota i zrobiła mu zdjęcie smartfonem – Nie było
myszy i innych gryzoni?
- Były,
ale jakie, pokarzę ci zdjęcia bo sama jestem ciekawa efektu na
monitorze – Oczy Marianny od razu zalśniły – Ale nie uwierzysz
w co innego.
- Dawaj,
nudzę się dzisiaj więc jestem głodna sensacji.
Zmęczona do tej pory dziwnie
jakoś, badaczka karczowników parsknęła śmiechem i wstała. W
drzwiach do kuchni odwróciła się i z teatralną miną rzekła:
- Czekaj,
czekaj... zrobię naszą ulubioną kawę i pogadamy – Zacytowała
natrętnie lecącą ostatnio w telewizji reklamę i weszła do
kuchni. - A poważnie to chcesz kawy czy coś innego?
- Nic
nie chcę, mam sok. Mów, bo mnie tu rozsadzi.
- Pamiętasz
tego barana co mi motorem przepłoszył łasicę.
- No
trudno nie pamiętać, tyle psów na nim powiesiłaś. Co z nim?
- Wyobraź
sobie, że znów mi spieprzył zasiadkę, pojawiając się w sadzie.
Kaśka zaniemówiła na ułamek
sekundy. Marianna w tym czasie z parująca kawą usiadła z powrotem
na swoim fotelu i włączyła laptopa.
- Co
on robił w uczelnianym sadzie?
- Podobno
zobaczył mój samochód i pojechał za mną. Chciał mnie niby
przeprosić i coś o kawie bredził, ale przy tym tak obleśnie
zlustrował, że go pogoniłam. - Skrzywiła się z niesmakiem na
wspomnienie incydentu.
- E,
czyli wpadłaś mu w oko.
- A
daj mi spokój z takim amantem od siedmiu boleści. - Żachnęła
się.
- No
ale popatrz, żeby pojechać tak za dziewczyną, bo chciał
przeprosić.
- Kaśka,
ja się wczoraj nie urodziłam i wiem, że krystalicznie czystych
zamiarów to on nie miał. I w ogóle to kompletnie nie w moim
stylu.
- Nie?
- Ty,
laska. Ile lat ty mnie znasz? To chyba wiesz, że cwaniaczki z
sygnecikiem na małym paluszku mnie nie kręcą.
Kot w tym momencie postanowił
zmienić temat rozmowy i dumnie maszerując przeszedł ze swojego
dotychczasowego miejsca do fotela na którym siedział jego szofer.
Skupił tym samym na sobie uwagę obu dziewczyn. Spojrzał Mariannie
w oczy, mrugnął powoli nimi i wskoczył jej na kolana. Wystraszona
nawet nie zareagowała tylko zamarła, a on bez ceregieli umościł
się i mrucząc położył w najwygodniejszej pozycji. Po kilku
chwilach spał dalej cicho mrucząc, a ona poczuła, jak to mruczenie
i jego ciepło działa na nią kojąco. Nawet ewidentny ciężar kota
jej nie przeszkadzał. Przymknęła oczy i głęboko westchnęła
wypuszczając razem z powietrzem zmartwienia i stres.
Bardzo dziękuję za uwagę i za cierpliwość. Oby do wiosny. Pozdrawiam.