Kochane witajcie.
Jak widać mam ostatnio nieco więcej wolnego czasu, ogród skończyłam (opiszę to innym razem) a na rozpoczęcie szkolenia i nowej racy czekam do następnego poniedziałku. Myślę jednak, że moja nowa praca będzie mniej wykańczająca fizycznie i jak już się wdrożę to na pewno popołudniami będę miała chęci na jakikolwiek działanie i na blogowanie.
W chwili obecnej pracuję nad moim pierwszym bieżnikiem robionym w technice Richelieu. Podoba mi się jej uniwersalność... ale nie o tym chciałam - nie pokaże robótki bo w chwili obecnej wygląda jak pomięta ściera...
Ale za to odkopałam coś czego nie opublikowałam pomimo iż skończyłam już dawno - przetacznik!
Tak się prezentuje ten chwaścik.
A teraz druga część postu. Jest to część bardziej osobista którą muszę jakoś wyrzucić bo męczy mnie to od kilku już lat. Może któraś z was jak przeczyta to, będzie umiała mi coś doradzić.
Sprawa ma się tak, iż chyba muszę zerwać wieloletni związek ( jakby to był facet to po prostu po rozmowie poprosiłabym o oddanie kluczy i wyprowadzkę bo ciągnąć tego dalej nie ma sensy) ale to nie jakiś tam facet - to przyjaciółka. Taka od przedszkola, tak 27 lat przyjaźni zobowiązuje. Ale co zrobić kiedy po każdej jej wizycie czuję się gorzej, jak człowiek drugiej kategorii, gorsza kobieta i gorszy obywatel. A czemu? Bo nie jestem tak skupiona na karierze i spełnianiu się zawodowym i zarabianiu, bo nie mam obsesji na punkcie wyglądu i odchudzania się, bo wolę w taką pogodę siedzieć w domu i wyszywać, malować, czytać niż iść na miasto. Bo kupuję ubrania w lumpeksie a nie butiku.
Nie, żeby mówiła to otwarcie ale na każdą moją wypowiedź jej odpowiedź zawiera przytyk do mojego stylu życia. Namalowałam obraz i zamiast zwykłego "ładny" usłyszałam: "Powinnaś malować coś sprzedającego się", wyhaftowałam obrazek i słyszę " czemu nie haftujesz obrusów tylko na takich ścierkach, co z tym zrobisz?". "Jak można słuchać takiej muzyki" "jak można czytać tak nudne książki", "Jak można oglądać ciągle te zwierzątka", "Ty ciągle grasz w tę samą grę, zagrałbyś w Skyrima" (to do mojego męża).
Prowadzę soje małe dwuosobowe i dwukocie gospodarstwo domowe od ponad dziesięciu lat ale " Masz ciągle pustą lodówkę, ja to bym zrobiła to czy tamto", zawsze jest coś źle. Gotuję nudno bo nie robię krewetek i zup (gotuję tak by mąż mógł to w pracy odgrzać i to co mu smakuje. Posunęła się do tego (zraniła mnie tym bardzo) że powiedziała kiedyś jak wpadła na kawę, że ona jak ma wolne to sprząta, gotuje, robi zakupy, pierze i to tak dużo czasu zajmuje. Zaśmiałam sie wtedy i powiedziałam, że będę musiała podziękować dobrej wróżce. Zdziwiła się o czym mówię, a ja na to złośliwie że mój dom prowadzi jakaś dobra wróżka skoro jest wyprane, posprzątane, zakupy zrobione i ugotowane a jej zdaniem nie ja to robię. Nie zrozumiała. Dla wyjaśnienia dodam, że nigdy nie mieszkała sama, nie prowadziła własnego domu, mieszka albo z mamą albo z teściową więc nie wie co to prowadzić dom codziennie a nie kiedy teściowa wyjedzie.
W moich słowach jest dużo jadu, ale nazbierało się go przez lata. Kiedy jej powiedziałam ostatnio że dostałam pracę, to pomijając iż oczywiście nie jest to tak znamienita praca jak jej, to usłyszałam "teraz w końcu o siebie zadbasz". (i tu zraniła mnie do żywego po raz kolejny)
Znaczy co, że nagle zacznę się stroić jak na randkę bo na ogrody nie warto było robić makijaż, nie muszę światu nic udowadniać bo jestem spełniona i szczęśliwa a ona najwyraźniej nie. Nie chcę już słyszeć jaka jest zajebista i niezastąpiona, a jak jej zawsze ciężko i trudno (od podstawówki to ona miała zawsze najtrudniej). Pracowała dla mojego męża i mieliśmy okazję przekonać się że nie jest tak lotna jak jej się wydaje, jest przeciętnie inteligentna, a nawet jak stwierdzili jej współpracownicy wolniejsza i oporniejsza niż niektórzy, a jej przekonanie o własnej doskonałości wywoływało konflikty z przełożonymi. Mając tę świadomość jeszcze trudniej mi w spokoju znosić przytyki do tego że nie jestem ambitna i interesuje się rzeczami które nie przyniosą mi korzyści finansowej?
Czy jestem złym człowiekiem bo mam ochotę nią potrząsnąć i zbluzgać. Od kilku tygodni wrze we mnie wściekłość. Ona nie jest zła, tylko ograniczona na odbiór rzeczywistości. Twierdzi że jest empatyczna a chyba nie ma pojęcia co to słowo znaczy bo człowiek empatyczny nie rani bliskich tak bezmyślnymi wypowiedziami. Jest ambitna co ją moim zdaniem gubi bo nic co ją spotyka jej nie zadowala, jest pracowita i nie miała lekko w życiu ale mnie już nie pomaga to myślenie. Wiem, że to ja zawsze byłam beztroską jedynaczką całkiem nieźle sytuowanych rodziców a ona walczyła o przetrwanie ale czy teraz kiedy mamy podobny status ona poniża mnie żeby coś sobie odebrać z wcześniejszych lat?
Co mam z tym zrobić?
Konfrontacja? Skończy się straszną kłótnią i obrazą, bo ona nie przyjmuje żadnej krytyki, objedzie mnie i znienawidzi. A może to i lepiej, w końcu z byłym trudno się przyjaźnić.
Nie umiem z nią już rozmawiać, wszystko neguje i krytykuje, a po za tym to nie szanuje mnie. W taki zwykły sposób nie okazuje szacunku jakby jej w domu tego nie nauczono, a wiem że tak nie było.
Kocham ją jak siostrę ale ledwo znoszę jej towarzystwo a to już nie jest przyjaźń...
Nie boję się że ona to przeczyta - nie czyta mojego bloga, nigdy nic mojego nie czytała bo jej to nie interesowało. Zawsze to ja pierwsza się odzywałam - chyba, że coś potrzebowała to tak wtedy dzwoni. Bo nie ma gdzie iść na godzinę przed basenem a w kawiarni za kawę trzeba płacić. Wpada na 40 minut i pół godziny gada przez telefon ze znajomymi - ot odwiedziny przyjaciółki.
Jeśli ktoś to przeczytał to proszę z całego serca o jakaś małą radę...